Logo

Legendy Wigierskie

legenda o siei wigierskiej

Kameduli przyjechali z bardzo daleka - z Włoch. Między nimi był był brat Barnaba, który zajmował się kuchnią. Jego obowiązkiem było przygotowanie posiłku dla przeora. Miał on codziennie ten sam problem - co przygotować przeorowi na obiad. Te "coś" nie mogło być byle jakie. Powinno odróżniać się od zwykłych dań biedoty wiejskiej.


Pewnego wieczoru koło kuchni - gdzie siedział braciszek Barnaba - przechodził przeor. Poczuł zapachy kuchenne, które podziałały mu na wyobraźnię. Pomyślał, że chętnie zjadłby coś. Cóż, było już późno. Wiedział że nie może mieć takich wymagań o tej porze. Zapytał więc zapobiegawczo Barnaby o to, co mu jutro zrobi na obiad. Ten odpowiedział, że jutro jest post - więc będzie ryba.


- A jaka ryba?
Więc Barnaba zaczął po kolei wymieniać wszystkie ryby, które można było w Wigrach złowić. Niestety przeor tylko kręcił głową i kiedy Barnabie zabrakło już pomysłów, przeor powiedział:
- Wiesz, co bym chętnie zjadł? .. Sieję.

No ładnie pomyślał Barnaba: "Skąd wezmę dla przeora sieję, kiedy tutaj jej nie ma ?!!!". Więc myśli i myśli. Wszyscy poszli już spać, a on siedzi w oknie kuchennym - patrzy na jezioro i mamrocze pod nosem - sieja, sieja.. Przeor zapewne powiedział to ot tak sobie, ale Barnaba to przyjął za punkt honoru. Wreszcie powiedział do siebie, ale głośno:


- Już bym i samemu diabłu duszę oddał, byle tę sieję dostać na jutrzejszy obiad! 


Cóż licho ma dobre uszy - diabeł wnet się zjawił. Nie miał też daleko - siedział przyczajony i czekał tylko na to, aby jakiegoś zakonnika zwieść na pokuszenie. Więc jak tylko Barnaba skończył wymawiać ostatni wyraz, diabeł wpadł przez okno. Kłania się mu czapką do ziemi i mówi:


- Bardzo dobrze, że mnie przywołujesz, nikt inny nie jest w stanie spełnić twojego życzenia. Tylko ja.


Barnaba się zląkł. Wiedział bardzo dobrze, że z diabłem lepiej nie wchodzić w interesy. Ale pomyślał: " Przechytrzę te diabelskie pomiotło, będę mieć sieję i duszy nie utracę !". W tym czasie diabeł wyszykował cyrograf i podsunął kucharzowi pod nos:


- Podpisz tylko, a jutro na obiadek twój przeor będzie jadł świeżutką sieję.

Widzi Barnaba, że to nie przelewki, ale odważnie brnie dalej:
- Dobrze - mówi - podpiszę, ale pod pewnymi warunkami: Sieję przyniesiesz mi z samych Włoch, żywą i świeżutką - jakby była prosto z wody wyciągnięta. I pamietaj jeżeli przed świtem nie będzie ryby na tym stole, nasza umowa jest nie ważna.

Diabeł zaczął sie krzywić i grymasić - że to daleko, że noc jest krótka, że nie zdąży. Ale wreszcie się zgodził. Oczywiście była to tylko gra, która miała skłonić Barnabę do podpisu cyrografu.
Barnaba sobie w tym momencie myślał: "Zamarudzi diabeł i nie zdąży, a jak tylko na jutrznię zadzwonią nie dostanie mnie już w swoje łapy". Podpisał więc cyrograf i jeszcze powiedział do diabła:


- Idź, nie trać już czasu, do świtu pozostała zaledwie godzina..
- Za godzinę tu już będę!
- wrzasnął posłaniec ciemności i wyleciał oknem. Barnaba wyjrzał szybko za nim, ale już go nie było widać! Tylko wiatr wiał nad jeziorem. 


Wtedy dopiero zląkł sie strasznie, cóż zrobił ! Chciał oszukać diabała, a tym czasem to on już prawie duszę jego ma w garści. I jak nie zacznie lamentować i tłuc głową o ścianę nasłuchując powrotu diabła. 

Usłyszął przeor płacz, przyszedł do celi i pyta:


- Co tobie, bracie Barnabo? Czemu tak strasznie narzekasz?

- A jak mam nie płakać, kiedy diabeł za chwilę po moją duszę przyjdzie?!


I opowiedział wszystko przeorowi. Przeor najpierw go skrzyczał, że dla marnej ryby wydał swoją duszę na potępienie wieczne. Żal też mu było kucharza i zasmucił sie bardzo. Poczuł się winny, że to dla jego zachcianki teraz diabli do piekła porwą Barnabę!
Powiedział więc:


- Nie smuć się bracie Barnabo. Dobry Bóg zmiłuje się nad nami i jakiś ratunek przyśle.

Pocieszywszy kucharza wyszedł i chodził zamyślony po korytarzach. Zastanawiał się jakby przechytrzyć diabła. W swej wędrówce zaszedł bezwiednie aż na wieżę klasztorną. Nie wiedział, że tuż za nim idzie anioł stróż Barnaby. Kiedy z wysokiej wieży spojrzał na jezioro to aż z przerażenia krzyknął: nad samą wodą, nisko leciał diabeł. Trzymał rybę w swych paurach. Przeor szybko się przeżegnał, w tej samej chwili anioł Barnaby szepnął mu na ucho:


- Łap za sznur i dzwoń ile sił, tylko prędko!

Usłuchał przeor i zaczął dzwonić na jutrznię, choć przed czasem. Uwiesił się u sznura i rozkołysał dzwon. Zaraz w klasztorze zrobił sie ruch. Ojcowie zaczęli iść do kaplicy na modły, a Barnaba w swej celi upadł krzyżem i za ratunek Bogu dziękuje. Była to w zasadzie ostatnia chwila, bo diabeł się już do okna zbliżał. Jak usłyszał dzwony, zazgrzytał tylko zębami ze złości. Nie mogąc nic zrobić, bo do klasztoru nie miał już dostępu - ścisnął biedną sieję pazurami i wrzucił ją do jeziora.
Od tej pory ryba sieja jest w Wigrach, a diabeł nie może sobie darowac, że zakonnicy go tak oszukali! Od tamtych czasów nad jeziorem lata i jak dmuchnie w wodę to ogromna fala idzie ze środka jeziora...




miłość wingryny

Pewnego dnia, dawno dawno temu, nad brzegiem jeziora siedziała piekna Wingryna. Była córką rybaka Wigierskiego i bardzo kochała jezioro. Lubiła sobie siedzieć nad jego brzegiem i patrzeć w toń. Był już wieczór. Wingryna zradością przyglądała się nurkującym perkozom. Zauważyła również w oddali płynącą w stronę klasztornego półwyspu łódź. Nagle zagrzmiało. Zbliżała się burza. Ciemno zrobiło się na niebie, rozjaśnianym od czasu do czasu tylko przez błyskawice. Jezioro się rozszalało miotane wiatrem. Dziewczyna z niepokojem wpatrywała się w niewielką skorupkę łodzi rzucanej wzburzonymi falami po toni jeziora. Czy wiosłujący w niej człowiek zdąży wpłynąć w zaciszną zatokę, zanim większa jakaś fala przewróci jego łódźi? Nim ucichł kolejny grzmot, stało się najgorsze. Na oczach Wigryny nadpłynęła bardzo wysoka fala i przewróciła łódź. Widziała, jak wypadł z niej człowiek. Rozpoznała po białym habicie, że jest to zakonnik wigierski. Początkowo dość raźnie płynął ku brzegowi, lecz im był bliżej, tym siły jego słabły. Nasiąknięte wodą ubranie ciąnęło na dno. Wigryna bez zastanowienia pobiegła do łodzi ojca, która stała niedaleko. Była zręczną wioślarką i umiała pokonywać wzburzone fale. Szybko dotarła do zakonnika, który walczył o życie resztkami sił. Chwyciła go za wyciagnięte ręce i wielkim trudem wciągnęła półprzytomnego do łodzi. Był to brat Fabian, najmłodszy z zakonników - zapalony zbieracz ziół. W drodze powrotnej wrócił już do sił i sam wysiadł z łodzi Wingryny. Kiedy spojrzał jej w oczy - spotkały sie ich źrenice i serca silnie zabiły. I chociaż nie odezwali się do siebie ani słowem, przez owo spojrzenie zrodziło się w nich nie znane im dotąd uczucie. Od tej chwili młody zakonnik częściej myślał o młodej Wingrynie niż o kontemplacji i modlitwach. Również Wingryna nie mogła zapomnieć młodzieńca. Każdego popołudnia podpływała łodzią pod mury klasztorne od strony wywpływu Czarnej Hańczy z jeziora. I każdego popołudnia stał tam jej ukochany, śląc ku niej stęsknione spojrzenia.


Te niewinne spotkania młodych zostały wypatrzone przez starszych zakonników. Przeor został o tym powiadomiony. Skazał młodego kamedułę na odosobnienie w kościelnej wieży. Było to pomieszczenie ciemne i zimne, bez widoku na jezioro. Biedny brat Fabian, usychał z tęsknoty tracąc apetyt. Pewnej jesiennej nocy oddał duszę Bogu. Ulatująca dusza potrąciła kościelny dzwon. Usłyszła to Wingryna i domyśliła się, że jej ukochany nie żyje. Popadła w wielką rozpacz. Nie minęło wile dni i ona odeszła z tego świata.


Po tym wydarzeniu na jeziorze pojawiła się wyspa porosła brzozą płaczącą, którą nazwano Brzozowym Ostrowem. Tu w sierpniowe noce kochankowie wyznaczają sobie spotkania. Przekleństwo przeora powoduje, że nad jeziorem zrywa sie potworna burza i do spotkania nie dochodzi.
Tak będzie działo się dotąd, aż zjawi się nad Wigrami inna para, której wzajemna miłość będzie silniejsza niż Wingryny i zakonnika.




kolumna

Bardzo wielu jadących do Wigier turystów intryguje stojąca przy drodze biała, duża kolumna z żelaznym krzyżem osadzonym w stylizacji "trzech wzgórków" na szczycie. Legenda mówi, iż w tej kolumnie została zamurowana para wiarołomnych kochanków - zakonnik kamedulski i żona rybaka. W samej rzeczy kolumna została wystawiona jako symboliczny wjazd w obręb klasztoru. Podobne kolumny stawiano przed innymi kamedulskimi pustelniami.




wypedzenie zakonników w skarby

Pewnego dnia nowopowołany biskup wigierski - wypełniając wolę władz zaoborczych, wezwał do siebie przeora i wszystkich braci zakonnych. Oznajmił im, że muszą opuścić teren zakonu. Mogą tylko zabrać ze sobą najpotrzebniejsze rzeczy, a cały ich dorobek podlega konfliskacie na rzecz biskupstwa. Zakonnicy po krótkiej modlitwie wstali i poszli przygotować się do drogi. Znieśli wszystkie klucze i przekazali je biskupowi. Następnie wyszli na dziedziniec, gdzie utworzyli procesję, na czele której stanął zakonnik z krzyżem w rękach. Kameduli opuszczali klasztor na klęczkach, rzewnie płacząc i modląc się głośno. Przejście w ten sposób przez groblę i Magdalenowo w stronę wsi Tartak, spowodowało iż kolanami wyżłobili rów.


Starzy ludzie wciąż opowiadają o gościńcu w lesie, który zwą "kamedulskim". Podobno na pamiątkę bolesnej wędrówki braci nie porasta go "ani las, ani wrzos".


Podania również mówia o tym, iż Kameduli ukryli w podziemnych lochach, które rozpościerały się pod klasztorem - swoje skarby. Klasztor wigierski posiadał ogromne dobra, które przynosiły i takież dochody. Wszystko to przemyślni braciszkowie zamieniali w dzieła sztuki, naczynia liturgiczne i inne drogocenne przedmioty. W momencie zamentu rozbiorowego, gdy nikt nie był pewien jutra - kameduli mieli wynieść te skarby do tunelu, który był przekopany z Wigier - pod jeziorem - na stały ląd. Asekuracyjnie zasypali częściowo wejścia do niego. Nikt oprócz nich nie znał dokładnie ich położenia. 


Wraz z momentem wypędzenia nastąpiło bezpowrotne utracenie możliwości łatwego doń dostępu. Wielu próbowało odnaleźć tajemnicze skarby. Nie raz penetrowali podziemne korytarze. Obecnie większa ich część jest zasypana więc trudno odnaleźć ów tajemniczy tunel pod jeziorem.

Top